Wielka Brytania ma swojego pierwszego finalistę Wimbledonu w singlu mężczyzn od 1938 roku, po fascynującym występie Andy'ego Murraya, który okazał się wystarczająco silny, by pokonać Jo-Wilfrieda Tsongę w czterech setach w piątek.
The World No.4, który teraz pozbył się Francuza z piątym rozstawieniem w siedmiu z ośmiu spotkań, jakie spotkał, wykonał pokręcony pokaz, ale uderzył w ziemię, biegnąc władczym startem.
W secie otwierającym jego grę serwisową można najlepiej opisać jako niespójną, ale była znacznie lepsza od gry Tsongi, który wyglądał nietypowo ospale w porównaniu z szalonym Szkotem. Rzeczywiście, Murray natychmiast się zepsuł i położył znacznik, z którego rzadko tracił przez pierwsze dwa sety, ścigając się do zwycięstwa 6-3 w pierwszym secie w odpowiednim czasie.
Jeśli czysta moc jest podstawą wyzwania Tsonga, nie odgadłeś tego z pierwszych rajdów. Brytyjczyk wyglądał na sprawniejszego, świeższego i rzeczywiście potężniejszego niż krzepki Francuz, uwalniając serię przerażających zwycięzców na korcie, porównywalnych z najlepszymi w grze.
Tsonga obawia się na całym obwodzie za jego przerażające bicie i postawę nigdy nie mów-giń. Jednak na początku półfinału Wimbledonu, kiedy te atrybuty powinny być w pełni widoczne, nawiązywały do niego z straszliwymi konsekwencjami, Murray ponownie złamał się w drugim i wyglądał na prawdopodobne, że ukończy szaloną trzy setową thrashing. Wziął seta 6-4 i wyglądał tak imponująco, jak w każdym momencie swojej coraz bardziej obiecującej kariery.
I wtedy. Nagle, bez ostrzeżenia, Tsonga ożył. Z każdym grymasem jego małpich rysów wyrósł na decydujący trzeci set, jego bestialska sylwetka o długości 6 stóp i 2 cali wysuwała się na pierwszy plan, gdy zmagał się z rozpędem gry. Murray, którego niedawna forma sugerowała porzucenie jego wcześniej kruchej mentalności, przybrał psychikę królika w reflektorach i przez większość planu wyglądał na niepokojąco nieprzygotowanego do radzenia sobie z brutalną fizycznością przeciwnika. 6-3 Tsonga. Graj dalej!
Poczucie oczekiwania wokół kortu centralnego zmieniło się w niepokój, gdy obaj zawodnicy przyglądali się wymianom otwarcia czwartego seta. Tsonga zachował cały ważny rozmach, ale z każdym kolejnym meczem Murray wkradał się z powrotem, potwierdzając dumę i pewność siebie, które pokazał w pierwszych rzutach. Każdy gracz szybko zamieniał się zepsutymi meczami, a z każdym napiętym rajdem, coraz bardziej prawdopodobne było rozdzielenie dogrywki. Stary Murray, w obliczu zagrywki Tsongi, która doprowadziłaby seta do sytuacji patowej 6-6, wyprodukowałby bezpieczny tenis, czekając na swój błąd, by rzucić się na miejsce w finale. Nie Murray Lendla. Zdobył drugi z dwóch punktów meczowych, łamiąc serw, aby potwierdzić swoje miejsce u boku Rogera Federera w niedzielnym finale.
W tym, co nadal jest fascynującym letnim brytyjskim sportem, występ Murraya w Wimbledonie zajmuje czołową pozycję jako dotychczasowy szczyt. Jeśli ma pokonać legendarnego Szwajcara i podnieść trofeum na oczach jego wiernego poparcia, to żadne zwycięstwo w krykieta, zwycięstwo Wigginsa, a nawet sukces olimpijski nie dorówna majestatowi „Andy Murray – mistrz Wimbledonu”.